wtorek, 16 stycznia 2018

Szaleństwo powraca czyli recenzja Alice Madness Returns


W zeszłym roku napisałem bloga, a właściwie to jak się okazało recenzję American McGee's Alice, które pomimo wielu lat na karku okazało się dla mnie fenomenalną grą pod każdym względem zatrybiło niczym w szwajcarskim zegarku. Tak więc po chwili odpoczynku od tej gry postanowiłem wziąć się za jej kontynuację, która ukazała się w rocznicę wypuszczenia pierwszej części i jest inaczej, ale czy gorzej? O tym dowiecie się czytając dalej.

Akcja Alice Madness Returns ma miejsce kilka lat po wydarzeniach z jedynki. Alicja trochę podrosła, ale koszmary odnośnie utraty całej swojej rodziny znowu wracają i powoli doprowadzają ją do szaleństwa. Grę zaczynamy od wizyty u psychiatry, który ma za zadanie pomóc naszej bohaterce w walce z demonami przeszłości. Niestety seanse nic nie pomagają tak więc musimy ponownie sami wskoczyć do Krainy Czarów by ocalić świat a także i siebie. I tu będzie pierwszy szok, bo owa kraina nie jest już aż tak mroczna jak w pierwowzorze, a bardziej szalona co według mnie działa na plus.  


Vale of Tears z ponurego miejsca stało się przepiękną lokacją

W grze mamy dwie główne lokacje – Krainę Czarów i Londyn z czasów XIX wieku pomiędzy którymi wędrujemy. Jeśli myślicie, że Londyn wygląda przepięknie, to jesteście w grubym błędzie. Jest to miejsce bardzo zepsute i pokazujące w jak okrutnej rzeczywistości przyszło żyć Alicji. Ludzie umierają na ulicy, inni się biją, a jeszcze inni piją aż do zgonu. Witamy w szalonym Londynie. A jeśli chodzi o miejsca w Krainie Czarów w której to będziemy spędzać najwięcej czasu, to te są bardziej szalone niż człowiek to mógłby sobie wyobrazić. Na początku świat wydaje się piękny i radosny, więc o co tutaj chodzi? Im dalej idziemy tym widzimy coraz więcej zepsucia i dziwnej mazi, która oplata świat. A ten jak już wspomniałem jest bardzo szalony. Każda z lokacji jest tematyczna. Odwiedzimy herbaciarnię Szalonego Kapelusznika, tajemniczy świat kart, krainę lalek czy też znowu wrócimy do pałacu Królowej Kier, który teraz pokrywa jakaś zgnilizna, ale władczyni się tym nie przejmuje i pomimo skopania jej tyłka nadal sobie siedzi na tronie nie zważając, że wszystko dookoła popada w ruinę. Jednak najważniejszym celem Alicji jest dogonienie Piekielnego Pociągu, który to wydaje się zgłębiać rozwiązanie zagadki podpalenia rodzinnego domu, ponieważ jak się z czasem okazuje to wydarzenie wyglądało zupełnie inaczej, ale nie zdradzę więcej, bo wtedy bym mógł wam zepsuć granie. Świetny bajerem jest to, że strój Alicji jest dostosowany do odwiedzanej lokacji. Owszem można w menu głównym gry samemu wybrać sobie strój dla naszej protagonistki, który daje jakieś dodatkowe umiejętności, ale osobiście preferuje granie w standardowym wdzianku, bo jak już wspomniałem ulega ono zmianie w zależności od odwiedzanej miejscówki.

To co jeszcze robi wrażenie to cutscenki, które wyglądają tutaj wprost fantastycznie. Nie są to urywki na silniku gry, a sceny wyglądające jak wystąpienia teatralne kukiełek co mnie bardzo się spodobało. Niestety nie mogę tego samego powiedzieć o oprawie graficznej, która owszem nie jest fatalna jak na rok 2011, ale widać, że pecetowy port był robiony na odwal się. Owszem same lokacje wygląda bardzo ładnie, ale widać także, że tekstury są mocno porozciągane w niektórych etapach np. na niektórych postaciach co wygląda trochę strasznie. Jednak jeśli nie przywiążecie do tego oka, to można to całkowicie olać i grać dalej. Nie mogę nie wspomnieć o modelu samej Alicji, który jest wykonany znakomicie. Animatorzy musieli długo siedzieć i przygotowywać go z dokładną dbałością o najmniejsze detale. Owszem od czasów tegoż tytułu wyszło sporo gier w których można się zachwycać nad zachowywaniem się włosów, ale że ja mam mało z nimi ostatnio do czynienia tak więc gdy widziałem falujące włosy bohaterki podczas skoku czy też swobodnego latania, to byłem oczarowany tym detalem. Mała rzecz, a cieszy :)


Może herbatki mości panie króliku? :)

Sam gameplay przeszedł wiele zmian. Walka stała się bardziej taktyczna. Już nie ma swobodnego biegania i ciachania wszystkiego dookoła. Teraz liczy się podejście taktyczne, spryt i czasami łut szczęścia, ponieważ na każdego przeciwnika jest jakiś sposób, ale trzeba samemu go odkryć. A jeśli o nich chodzi, to na swojej drodze spotkamy bardzo ciekawe maszkary. Potwory z mazi, straszne lalki, czajniki plujące wrzątkiem to tylko kilka przykładów przeciwników z którymi przyjdzie nam się zmierzyć w grze. Bardzo przydatne podczas walki jest unikanie, które nie zawsze działa tak jak chcemy, ponieważ gdy raz chciałem ominąć jakiegoś przeciwnika, to Alicja w niego wchodziła i przez to dostawałem obrażenia. Arsenał broni jest bardzo różnorodny. Mamy nóż kuchenny czyli standardowe wyposażenie każdej kury domo....znaczy wyposażenie Alicji, solniczko-pieprzniczkę, która trochę może przypominać gatling guna czy też metalowy drążek zakończony głową konia służący głównie do rozwalania niektórych ścian, ale warto go także stosować przeciwko silnym wrogom, bo jest na nich bardzo skuteczny. W arsenale Alicji znajdziemy także parasolkę służącą jako tarcza oraz bombę w kształcie królika, która jest bardzo przydatna zwłaszcza gdy będzie jakaś platformowa zagadka. A jeśli już przy tym jesteśmy, to w grze jest bardzo dużo fragmentów platformowych. Znów odniosę się do pierwszej części w której to Alicja mogła wykonać pojedynczy skok i chwycić się krawędzi. Tutaj potrafi zrobić podwójny a nawet potrójny skok oraz swobodny lot, ale krawędzi się nie chwyta, więc pomimo ułatwienia w postaci podwójnego skoku jest także utrudnienie, bo skok trzeba odmierzyć dokładnie. W początkowych etapach gra nas za to nie każe, ale im dalej tym dokładniejsze skoki trzeba robić. Tak więc umierać będziecie często jeśli nie przemyślicie dobrze decyzji. Na szczęście nie zostajemy cofnięci za daleko, a do miejsca w którym zginęliśmy. Checkpointy też są rozłożone dość często, ale za to w odpowiednich miejscach. Tak więc po trudnej zagadce na pewno niedaleko czeka automatyczny zapis, dzięki któremu można na chwilę odetchnąć z ulgą. 

Jeszcze na chwilę wrócę do broni, bo te można ulepszać przy pomocy zębów, które w grze pełnią funkcję waluty. Dzięki ulepszeniom stają się one silniejsze co się bardzo przyda podczas starć, więc warto czasami się zatrzymać i wypatrywać zębów. Oprócz standardowych białych są także te złote, które dają więcej kasy. Są one czasami ulokowane w takich miejscach, że warto na chwilę zboczyć z drogi by je podnieść. Pasek zdrowia Alicji pełnią tutaj kwiaty róży. Można go rozwijać poprzez znajdowanie specjalnych przejść, które to przenoszą Alicję do pomieszczeń gdzie trzeba wykonać jakieś zadanie. Za każde zadanie dostajemy jedną czerwoną buteleczkę. Po zebraniu czterech dochodzi jeden dodatkowy pączek róży do paska zdrowia. Gdy jednak podczas walki zostanie nam ostatni kwiatek, wtedy Alicja może wejść w tzw. Histerię. Jest to tryb w którym staje się nietykalna i zadaje o wiele większe obrażenia. Przydatne gdy jest sporo przeciwników. Działa to przez określony czas, ale pod koniec gry nie raz uratowało mi skórę gdy musiałem walczyć przeciwko sporej grupie oponentów.  


Ta lalka chce się bawić, ale ja nie chcę :D

Wspomnieć muszę także o umiejętności zmniejszania się zwanej Shrink Sense. Jak wiecie z książki lub filmu, Alicja po wypiciu buteleczki z napisem „wypij mnie” się zmniejszyła dzięki czemu mogła przejść przez dziurkę od klucza. Tutaj jest dokładnie to samo, dzięki tej umiejętności Alicja potrafi się zmniejszyć i przechodzić przez dziurki od klucza, które to kryją sekretne miejsca ze znajdźkami w postaci wspomnień różnych osób czy też pokazuje niewidzialne dla oka platformy oraz malunki na ścianach służące czasami za podpowiedzi gdy np. nie wiemy gdzie iść. Jeśli już o znajdźkach mowa, to jest ich dość dużo. Są butelki, pomieszczenia z zagadkami, wspomnienia czy też latające świńskie noski, które po zbiciu ich przy pomocy solniczko-pieprzniczki potrafią nam dać jakąś niespodziankę. Jednym razem będzie to dodatkowa platforma do ukrytej lokacji, a innym kosz smakołyków po zniszczeniu którego dostaniemy dodatkowe zęby. Ale żeby znaleźć te noski, trzeba czasami się zatrzymać i wsłuchiwać w chrumkanie. Tak więc zalecam grać w ten tytuł na słuchawkach, bo maicie wtedy większe szanse na znalezienie ich.

Jeśli chodzi o soundtrack, to nie jest on jakiś powalający. Leci sobie w tle i czasami przygrywa jakiś fajny utwór, ale w większości są to po prostu dobre kompozycje w porównaniu do OST-a z jedynki to niestety wypada blado. Mimo, że nad nim również siedział Chris Vrenna, ale nie był tym razem sam, więc może dlatego nie ma już takiego mroku jak w pierwowzorze. Nigdy nie zapomnę tego płaczu Alice w kawałku z labiryntu. Szkoda, że i tu nie ma takich smaczków w muzyce.


Ja lataaaaaam!

Zanim przejdę do podsumowania, to muszę jeszcze wspomnieć o voice-actingu, który tym razem jest bardziej rozbudowany, ponieważ w scenkach czy też wspomnieniach występują dodatkowe postacie powiązane w jakiś sposób z Alicją i z tym co się działo po tragedii z jej przeszłości. Każdy z głosów zalatuje brytyjskim co jest dużym plusem. Dzięki temu czuć większą immersję ze światem i z miejscem w którym rozgrywa się akcja gry. Lubię takie przywiązanie do szczegółów. Niestety gra nie ustrzegła się także bugów. Zdarza się, że przeciwnik potrafi zawiesić się na chwilę na jakiejś przeszkodzie gdy szarżuje na nas, a i też Alicji zdarzają się zwiechy. Raz zawiesiła się podczas lądowania. Po prostu wleciała w teksturę krawędzi i w niej utkwiła. Nie mogłem ani zginąć ani się nią ruszać. Musiałem zrestartować od ostatniego checkpointu i przejść ten fragment jeszcze raz. A i kamera też czasami potrafi oszaleć podczas taktycznych starć. Tak więc czasami nie tylko walczymy z przeciwnikami, ale i z kamerą, która podczas starć potrafi dostać niezłego pierdolca. 

Plusy:
  • klimat szaleństwa i bardzo ciekawa fabuła
  • świetnie zaprojektowane lokacje oraz przeciwnicy
  • cutscenki ala przedstawienia teatralne
  • mnóstwo znajdziek

Minusy:
  • bugi i problemy z kamerą podczas walk
  • muzyka nie zachwyca, choć jest kilka dobrych nut, ale to za mało
  • trochę skopany port na pc
Ocena ogólna: 8.0


Świat lalek rodem z najgorszych koszmarów 

Podsumowując. Alice Madness Returns to udana kontynuacja przygód Alicji z bardzo dobrą fabułą, ciekawym pomysłem na rozgrywkę, świetnie zaprojektowanymi lokacjami oraz pomysłowymi przeciwnikami. Nawet jeśli nie mieliście styczności z pierwszą częścią to i tak warto spróbować Szaleństwa Alicji, bo to bardzo dobry platformer, na którego ukończenie potrzebować będziecie ok 15-20 godzin w zależności czy chcecie tylko przebrnąć przez fabułę czy pozbierać wszystkie możliwe znajdźki. A to długo nawet jak na platformówkę przy której na pewno będziecie się dobrze bawić. Ja bawiłem się wyśmienicie z Alicją i żałuję, że to już koniec. Może wróci w trzeciej części? Kto wie ;)

poniedziałek, 13 listopada 2017

American McGee's Alice czyli Alicja w Krainie Czarów dla dorosłych


Na wstępie zaznaczam, że nie jest to recenzja, a bardziej blog. Kto wie może uda mi się kogoś zachęcić nim do spróbowania tego tytułu, bo pomimo 17 lat na karku American McGee's Alice jest naprawdę dobre i warte zagrania. Zwłaszcza jeśli kochacie gry z ponurym klimatem. No chyba, że jednak wolicie by Alicja w Krainie Czarów kojarzyła Wam się tylko z przemiłą i sympatyczną historią niż z chorą psychiczną jazdą jaką zaserwowała graczom ta produkcja.

Historię Alicji w Krainie Czarów zna chyba każdy, albo przynajmniej o niej słyszał. Dziewczynka podczas spędzania czasu ze swoją siostrą zauważa Białego Królika w ubraniu niosącego kieszonkowy zegarek. Postanawia za nim pójść do króliczej nory i wtedy wpada do studni. Resztę chyba już znacie :P Jednak wizja amerykańskiego projektanta gier - Amierican Jamesa McGee jest bardziej mroczna. Już samo menu główne potrafi niejednego przyprawić o ciarki na plecach, a to dopiero wstęp do całej chorej zabawy.

Gra zaczyna się niewinnie ot widzimy pokój Alicji, kot przeciąga się po obudzeniu niby nic specjalnego prawda? Otóż owy kot potrąca po drodze stos książek oraz lampę naftową, która doprowadza do pożaru. W wyniku którego giną rodzice Alicji. Wydarzenia te odbijają się na psychice młodej dziewczyny wskutek czego trafia ona do szpitala psychiatrycznego. Pewnego dnia leżąc z ulubionym pluszowym królikiem dostaje nagle halucynacji i owy pluszak zwraca się do niej słowami „Uratuj nas Alicjo”. Po tych słowach główna bohaterka trafia do Krainy Czarów i zaczyna się właściwa gra. Ratunek niestety nie będzie taki prosty jak się może wydawać.


A oto i cały soundtrack. Dla lepszej immersji zalecam odpalić go przed przejściem dalej :)

Świat przedstawiony w grze jest naprawdę mroczny przypominający bardziej ludzki koszmar aniżeli spokojny sen. Trafimy tutaj do kilku lokacji znanych z książki, ale oczywiście są one ukazane w bardziej upiorny sposób co według mnie wyszło kapitalnie. Funhouse to jedno z najbardziej creepy miejsc w tej grze i potrafi przyprawić o ciarki na ciele. A jeśli doda się do tego postacie pająków, które potrafią zajść nas zza pleców, to wtedy strach potrafi podjechać na wyższy poziom. To samo mogę powiedzieć o doskonale zaprojektowanym labiryncie czy też o najbardziej depresyjnej miejscówce czyli Vale of Tears. Naprawdę wielkie kudosy za projekty miejsc odwiedzanych przez naszą bohaterkę, ponieważ robią one robotę.

Prócz Alicji w grze spotkamy kilku innych znanych bohaterów z książki jak choćby Białego Królika, którego na początku gonimy, kota z Cheshire pojawiającego się od czasu do czasu i dającego Alicji wskazówki, pana Gąsienicę, Susła (nie zdradzę gdzie go zobaczycie, ale powiem tylko, że nie spodziewałem się ujrzeć go w takim miejscu) oraz tych odgrywających rolę złych jak Księżna, Szalony Kapelusznik, Królową Kier czy też Smoka Jabberwocka, który to pierwotnie ukazał się dopiero w kontynuacji książki.  

Zanim przejdę dalej to muszę kilka słów powiedzieć o voice-actingu, bo ten jest fantastyczny. Żeby oddać choć trochę ducha oryginału to w rolę Alicji wcieliła się brytyjska aktorka Susie Brann i doskonale słychać ten typowo brytyjski akcent co doskonale pasuje do głównej bohaterki gry. Jednak największe brawa należą się amerykańskiemu aktorowi Robertowi L. Jacksonowi, który co prawda w grze wciela się w kilka postaci, ale i tak najlepiej brzmi jako kot z Cheshire. Serio, ten niski i taki trochę straszny głos kota w połączeniu z tym jak on wygląda (możecie zobaczyć go na pierwszym obrazku), sprawia, że jest to jedna z najlepszych postaci w tej grze. Co z tego, że pojawia się tylko wtedy gdy chce posłużyć nam radą, ale to jak dla mnie wystarczy, bo za każdym razem czujemy ten dreszczyk jak on przemawia. Kapitalna robota. Reszta postaci również dobrze wypada, ale ta dwójka wybija się z nich najbardziej.


Prawda, że można się przestraszyć?

Ale czym by była gra bez podkładu muzycznego. A ten jak możecie usłyszeć jest wprost FE-NO-ME-NALNY!! Za ścieżkę dźwiękową odpowiada były perkusista zespołu Nine Inch Nails – Chris Vrenna. Powiem Wam, że ten gość musiał wziąć coś naprawdę mocnego podczas robienia muzyki do tej gry, bo stworzył coś co może się otrzeć nawet o arcydzieło. Depresyjna, mroczna, a w niektórych momentach nawet zahaczająca o psychodelę muzyka w połączeniu z dziwnymi odgłosami i od czasu do czasu przygrywającą pozytywką czy też cymbałkami sprawia, że czujemy tą beznadziejność sytuacji Alicji oraz mrok całego Wonderland i to już od pierwszych momentów gry.

Tak piszę o tym świecie, ale pewnie zauważyliście, że nie wspomniałem o najważniejszym czyli o gameplayu. A powiem, że ten jest bardzo dobry jeśli gra się w pecetową wersję na myszce i klawie, a nie tak jak ja na padzie, ponieważ tytuł ten został pierwotnie zaprojektowany tylko na PC. Szersze grono może się zapoznać z tym tytułem kupując Alice Madness Returns Complete Collection, która poza kontynuacją ma także opisywany przeze mnie prequel. I to właśnie w tej kompilacji dodano do pierwowzoru możliwość sterowania padem. Powiem tylko, że jest ono w miarę dobre, ale nie ustrzegło się wad. Jedną z większych wad jest to, że na padzie nie uwzględniono przycisku od używania przedmiotów oraz szybkiego zapisu gry w każdym momencie. Żeby skorzystać z obu funkcji musimy sięgnąć do klawiatury. Nie wiem jak to jest zastosowane w wersjach na X360 i PS3 na które też wyszedł ten pack z pierwszą częścią, ale powiem, że w pecetowym się nie postarali.  

Rozgrywka to stara szkoła platformerów z elementami łamigłówek, które szczerze nie są jakieś bardzo trudne. Niestety poruszanie się postacią mocno się zestarzało i to bardzo widać. Zwłaszcza w takich elementach jak choćby skok, który działa z milisekundowym opóźnieniem. Nie raz klnąłem jak dobiegałem do krawędzi i chciałem oddać skok w odpowiednim momencie, ale z powodu właśnie tego delikatnego laga postać po prostu spadła w dół. Z początku to bardzo irytuje, ale jeśli się przyzwyczaimy do oporności w skakaniu, to wtedy da się to w miarę znieść :) Do dyspozycji Alicji oddano szereg różnych broni. Mamy nóż kuchenny, który jest standardową bronią, karty do rzucania – dobrze spisują się do walki na dystans, pudełko z wyskakującą zabawką, które wybucha po chwili, coś na wzór szurikenów czy też kostki potrafiące przyzwać jednego z demonicznych pomocników na krótką chwilę. To tylko kilka przykładów broni, a jest ich naprawdę sporo i warto je wszystkie testować. A żeby nie było tak łatwo, to większość z tych broni wymaga odpowiedniej ilości many, więc trzeba też jej dobrze pilnować zwłaszcza na wyższych poziomach trudności niż normal na których zaczyna się robić istne piekło. No i nie jest to typowy współczesny slasher, a bardziej taki toporny, więc musicie się nastawić na to, że walka nie będzie wcale taka prosta mimo posiadania tylu broni.
O grafice nie będę za wiele pisał, ponieważ dziś ona nie robi takiego wrażenia jak wtedy, a to za sprawą wykorzystanego silnika id Tech 3 na którym w tamtym czasie śmigał także Quake 3: Arena. Tak więc jeśli kogoś rażą kanciaste fragmenty plansz czy też nie za piękne modele twarz postaci i przywiązuje dużą uwagę na te detale, to nie ma co sięgać po ten tytuł, bo będzie rozczarowany oprawą graficzną. 


Mgła niczym z Silent Hill, ale to właśnie ona wraz z przygrywającym utworem dodają Vale of Tears klimatu depresji 

Słowem podsumowania. American McGee's Alice to świetna i niedoceniana, a raczej zapomniana platformówka, którą warto ograć. Sterowanie nie jest może najlepsze to samo można powiedzieć o grafice, ale tytuł ten nadrabia niesamowitym klimatem, świetną muzyką i bardzo ciekawymi lokacjami. Tak więc jeśli jesteście ciekawi alternatywnej wersji historii Alicji w Krainie Czarów, to ta gra wam ją zaoferuje, ale pamiętajcie o jednym. Nie odpowiadam za stan waszej psychiki po zagraniu w to, bo ryzyko podejmujecie na własny koszt. Razem z Alicją mówimy Wam "See ya :)"

poniedziałek, 6 listopada 2017

Top 5 creepy postaci z gier

Halloween już za nami, ale to nie oznacza, że klimat tamtego dnia ulotnił się z dnia na dzień. Mnie on jeszcze się trzyma i stąd też pojawia się moja subiektywna topka 5 najbardziej przerażających postaci w grach, które niemal przyprawiły mnie o zawał serca. No to odliczamy :)


5. Slenderman (Slender)



„Coooo? Przecież ta postać nie jest straszna?” Tak sobie pewnie myśli nie jeden z was, ale jeśli graliście w Slendera, to wiecie, że ten jegomość potrafi nie raz zjeżyć włosy na głowie. Zwłaszcza jeśli chodzi o pierwszą miejscówkę czyli ciemny las gdzie chodzimy i szukamy 8 kartek porozrzucanych po całej lokacji. Im bliżej końca tym on pojawia się częściej. Ale samo jego pojawienie nie powoduje aż takiego strachu. Ten potęguje ekran, który po chwilowym spojrzeniu w stronę Slendera powoduje, że obraz śnieży, a z głośnika wydobywa się dziwny dźwięk. Dopiero jak Slender stanie przed nami, to wtedy mamy ochotę zdjąć słuchawki wyłączyć grę i schować się pod łóżko ;D Nie tylko przez to, że Slender się nam ukazał, ale też dlatego, że dźwięk staje się bardzo głośny. Chociaż sama postać Slendera nie jest aż tak przerażająca jak kolejne z topki, ale i tak taki minimalizm jaki został nam tutaj zaserwowany sprawia, że po pierwszym spotkaniu z nim zaczynamy chodzić po lesie znacznie ostrożniej. Btw, jest to jedyna postać, którą mógłbym zcosplayować. Szczupły i wysoki, no normalnie wypisz wymaluj ja :D

Ciekawostka: Slenderman ponoć jest miejską legendą. Osoby wierzące twierdzą, że zamieszkuje on wysokie lasy z dużą ilością mgły i chmur co ma sprzyjać jego kamuflażowi. Na niektórych obrazkach jest przedstawiany jako postać z mackami wyrastającymi z pleców co dodaje mu z jakieś +10 do creepowatości :D


4. Zombie (Resident Evil)



Co jak co, ale pierwsze spotkanie z tym bezmózgim potworem wyryło w mojej młodej ówczas psychice niezłą dziurę. Przestraszyłem się go jak najpierw spojrzał w moim kierunku z tym groźnym warknięciem, po czym zaczął kroczyć w moim kierunku, a ja przerażony dzierżyłem pada w ręce i nie wiedziałem co zrobić. Chciałem uciec, ale wiedziałem, że on pójdzie za mną, więc chwyciłem za broń i strzeliłem. Po zabiciu go czułem się jakby wielki kamień spadł mi z serca :) Jednak ten zombie, to był dopiero początek tego co mnie czekało w Resident Evil.



3. Alma (F.E.A.R.)



Ta na pozór niewinna dziewczynka jest jedną z kilku postaci przez które padłem na zawał i dlatego znalazła się w moim top 5. Posiada ona moce nadprzyrodzone i nie raz zrobi sieczkę z naszego mózgu serwując nam chore wizje. Ale najbardziej przeraził mnie jej widok jak wspiąłem się na drabinie w jednej z lokacji gry. Wtedy podskoczyłem ze strachu. Szkoda, że w kolejnych częściach F.E.A.R. Alma już aż tak dobrze nie straszyła jak w „jedynce”. Może to dlatego, że jako mała dziewczynka wydawała się bardziej przerażająca? Who knows.


2. Piramidogłowy (Silent Hill 2)



Piramidogłowy to jedna z najważniejszych postaci w historii gier survival-horror. Nie bez powodu pierwsze co się kojarzy większości graczy z Silent Hill to właśnie ten jegomość. Nigdy nie zapomnę jak pierwszy raz nadziałem się na niego podczas chodzenia po motelu. Dziwna postać, cała we krwi, a na głowie miała hełm w kształcie piramidy. Stał nieruchomo, a ja nie wiedziałem co robić. Czy uciekać czy spróbować go zabić. Na szczęście podjąłem jedyną słuszną decyzję i zacząłem powoli robić kroki w tył patrząc czy on czasami nie przybliża się do mnie. Ale nie ruszał się, więc przyspieszyłem kroku i uciekłem stamtąd.


1. Nekromorf (Dead Space)



Pierwsze chwile po przybyciu na USG Ishimure zwiastują, że to nie będzie miła wizyta. Jednak gdy pierwszy raz spotykamy Nekromorfy, to serce podskakuje aż pod samo gardło. Przełączamy dźwignię i nagle rozbrzmiewa alarm podczas którego nasza postać jest zamknięta w innym pomieszczeniu i przez chwilę możemy patrzeć jak nekromorfy pojawiają się dookoła naszych towarzyszy. Wtem także nas odwiedza jeden z tych przyjemniaczków, ale zamiast walczyć, to uciekamy. To co najbardziej szokuje w postaci Nekromorfa, to jego wygląd. Człekokształtny stwór posiadający długie i śmiercionośne kończyny zamiast rąk. Są one bardzo zabójcze dla naszego Issaca. I żeby go zabić, trzeba mu w nie celować. Tak, nie da się go zabić poprzez odstrzelenie mu głowy, bo wtedy staje się bardziej szalony i jeszcze bardziej niebezpieczny. Ale ja tego nie wiedziałem, więc jak pierwszy raz stanąłem oko w oko z takim jegomościem, to nauczony grami Resident Evil celowałem w głowę i zdziwiłem się jak się okazało, że taki strzał go nie zabił. Przeważnie nekromorfy wyglądają w takiej formie jaką widzicie powyżej, ale na pokładzie tegoż statku znajdują się także osobniki, które wyglądają jeszcze straszniej.

Tak przedstawia się moje subiektywne top 5 creepy postaci w grach. Jeśli macie swoją topkę, to podzielcie się nią w komentarzach. See ya :)

środa, 1 listopada 2017

The Settlers III - na długie, zimowe wieczory.

Listopad się zaczął. Jest zimno, mokro, zimno, ciemno, jeszcze bardziej mokro i zimno. Czekam teraz, aż spadnie śnieg i zrobi się jeszcze bardziej romantycznie klimatycznie. Nie wiem dlaczego, ale końcówka roku zawsze robi mi ochotę na zainstalowanie gry The Settlers III Gold Edition.

Większości z Was tej gry od Blue Byte'a nie trzeba przedstawiać. Utarło się, że trzecia część jest najlepsza w serii i ja to podtrzymuję, bo to jednak moja ulubiona część. Jakimś ekstra wielkim fanem gier strategicznych nie jestem, bo szczerze mnie denerwują, ale do The Settlers zawsze z ochotą wracam.

Uważam, że nie ma nic lepszego w długi, ciemny wieczór (jak jeszcze za oknem pada śnieg to jest wypas!), jak usiąść sobie przed oknem z kawą, odpalić grę i bawić się tymi śmiesznymi ludzikami przez kolejnych kilka godzin, od czasu do czasu spoglądając na deszcz/śnieg za oknem.


W Złotej Edycji mamy do wyboru 4 kampanie - Rzymianie (łatwy), Azjaci (średni), Egipcjanie (trudny), Amazonki (jako-taki).
Ja osobiście najbardziej lubię kampanię Azjaci - jest średnio trudna i chyba najmniej denerwująca + mają fajne domki i śmieszne czapeczki ze słomek.
Poziomy trudności są dostosowane do danej rasy, ale tylko pod względem surowców znajdujących się na mapie.

Rzymianie - najłatwiejsza nacja w kampanii. Jako jedyni potrafią wytwarzać węgiel drzewny. Sami kontrolujemy przyrost drzew więc nie musimy się martwić o węgiel w hutach.
Azjaci - (moi ulubieni) średnio trudna kampania. Ich rozwój opiera się głównie na węglu, którego niestety nie potrafią sami zrobić jak w przypadku Rzymian. Nie ma węgla to nie ma bajerów. Zasobami trzeba gospodarować z głową. Ułatwioną opcją jest to, że do budowy używają więcej drewna niż kamienia. Ciężko jest też tworzyć plantacje ryżu, do tego potrzeba znaleźć odpowiednią lokację z bagnami. Jedyna nacja która wydobywa siarkę, która jest im potrzebna do budowy maszyn wojennych. Powodzenia w szukaniu siarki :D
Egipcjanie - najtrudniejsza nacja w grze. Ich budowle opierają się głównie na kamieniu (piramidy w końcu, co nie?) Kamień się szybko kończy! Good luck!


Nie wiem jak Was, ale mnie gierka w jakiś sposób uspokaja i z przyjemnością patrzę jak ludki budują swoje domki i tłuką się na wojnie ^^
Moja rekordowa kampania trwała jakieś 14h - lvl master w kategorio No-Life. 
Mimo, że od premiery w 1998 roku minęło milion lat to dalej z przyjemnością wracam do tej pozycji. To jest jedna z tych gier, które się nie nudzą.

Niech Moc będzie z Wami!

środa, 11 października 2017

WRC 5 na lagu... (Sposób na zwiechę w Australia Rally - Nambucca)

W czerwcowym Plusie Sony zarzuciło grę na PS3 - WRC5. Jako, że jestem fanką wszelakich wyścigów, gra doczekała się swojej kolejki i zainstalowałam ją sobie pod koniec września na konsoli. Odpaliłam, sprawdziłam czy wszystko jest OK i po kilku dniach zaczął się szpil!

Wszystko było niby fajnie. WRC5 nie jest w sumie złą grą, ale w dalszym ciągu nie tak dobrą jak WRC4. No, ale trudno. Lepsze to niż nic.
Jadę, jadę... kilka trofek już zdobyłam. Skończyłam zawody Junior, jedziem w WRC-2 - teraz już trofy sypią się taśmowo, aż do nieszczęsnego laga w zawodach Australii!!!
W drugim wyścigu zawodów na torze w Nambucca, na początku ostatniego odcinka jest taki lag, że szkoda gadać... Na początku wystraszyłam się, że może jest to jakiś problem z moją konsolą. Zrobiłam reset, odpaliłam grę i dalej w tym samym momencie było to samo. Próbowałam kilka razy, oczywiście bezskutecznie.

W chwilowym przebłysku mądrości poradziłam się o pomoc wujka Google. Okazało się, że nie tylko ja mam taki problem. Mają go wszyscy. I nie da się zrobić nic prócz ''skip'a" na początku wyścigu. Taaa... skip = strata punktów wyścigu... No, ale trudno... Znowu...
Przeszłam grę na 98%. Wkurzyłam się, że przez głupiego laga nie będzie platyny. Wertowałam więc internety. Milion tematów, to samo pytanie "Australia crashuje, co robić".
- usunięcie i ponowne zainstalowanie gry nic nie daje
- zapisanie save'a w chmurze i ściągnięcie go z powrotem też nic nie daje
- krzyczenie do telewizora i rzucanie padem też nic nie daje

A więc co coś daje?

Z pośród miliona dziwnych porad w internetach znalazłam jedną - w sumie to nawet sensowną. W WRC5 pogoda generowana jest losowo w wyścigach. Tor Nambucca zazwyczaj dostaje pogodę deszcz+mgła, albo sam deszcz, albo sama mgła. Jest szansa na pogodę słoneczną i pochmurną. I oto na taką pogodę trzeba trafić, żeby przejechać wyścig bez zawiechy.
Włazimy w nowy kontrakt, zaczynamy, wszędzie wciskamy SKIP, aż do zawodów w Australii. Wtedy już tylko modlimy się o odpowiednią pogodę. Jeśli nie ma powtarzamy sposób do skutku - mi się udało za pierwszym razem (farciara).
_________________________________________

Ogólnie to się zastanawiam jak można wydać coś takiego w cyfrze i to z takim bugiem... Dawno już się tak nie wkurzyłam jak na tą grę. Planowałam kupić WRC7, ale chyba odpuszczę.


poniedziałek, 4 września 2017

Laba w Egipcie!

Kilka lat temu zawitałam do Egiptu. Piramid nie widziałam bo mnie jakoś to nie jara - może innym razem. Spędziłam 2 tygodnie u swojej koleżanki w miłej miejscowości Helwan pod Kairem (teraz to w sumie przedmieścia stolicy). Widoki w Memfis przednie.



14 cudownych dni nieróbstwa i włóczenia się po różnych zakamarkach o których normalny turysta by nie pomyślał. Laski zajęte sobą, chłopy sobą. Były miejsca do których szli wszyscy - piwo? bar? TAK! I były też takie do których np. dziewczyny nawet nie pomyślały, żeby iść, bo to nie dla nich. Takimi miejscami były "kafejki konsolowe".

Praktycznie na każdym kroku można było się natknąć na tego typu przybytki. Któregoś dnia poprosiłam kumpla, żeby mnie do takiego czegoś zabrał. Trochę marudził, że dziewczyny tam nie chodzą, ale w końcu i tak z nim poszłam. Ledwo co weszłam i wszyscy się zaczęli na mnie patrzeć... Nastaje wtedy taka niezręczna cisza... Skierowaliśmy się do lady, kumpel zapłacił za dwie godziny gry, dostaliśmy pady i poszliśmy usiąść na kanapie przed TV. Pomieszczenie było dosyć spore, na ścianach wisiały telewizorki 32', była masa foteli, krzeseł, kanap i lodówek z napojami. Graliśmy w Fifę 14 (w sumie Fifa ma największe branie, po niej jest Tekken 6) i podziwu ze strony męskiej widowni nie było końca. No, bo jak dziewczyna może grać w grę i to jeszcze w piłkę?!

Po tym dniu zainteresowałam się tematem gier i konsol w Egipcie. Zwiedziłam kilka sklepów i pogadałam sobie z chłopakami w kafejce.

Po moim dochodzeniu zrobiło mi się dość przykro z powodu pewnych informacji. Ceny konsol są takie same jak w Polsce, ale gier to jakaś masakra, ponieważ są 2-3 razy droższe niż u nas.

Statystyczny Egipcjanin zarabia średnio 3000EGP to około 660zł.

Ceny poszczególnych sprzętów na rok 2017:
PS3 slim 320GB - 2650EGP ok.550zł
PS4 slim 500GB - 7200EGP - ok. 1500zł w bundlu bez gier
PC - średniej klasy laptop ponad 10.000EGP - ok. 2000zł
(Za Xklockiem nie chodziłam, bo jestem z niebieskiego obozu :P)

Gry w porównaniu z naszymi też są bardzo drogie. Za stare produkcje np. na PS3 w tym roku zapłacimy tyle samo co w dniu premiery ileś tam lat wstecz. (Ostatnio udało mi się kupić nowego Killzone za 14zł w folii. W Egipcie gra w dalszym ciągu kosztuje ponad 200zł)

Singiel konsoli sobie nie kupi. Statystyczna rodzina klasy średniej, przy dwóch osobach pracujących też nie. Stąd duże zainteresowanie kafejkami z konsolami. Godzina gry kosztuje 10EGP - 2zł.

Wg. chłopaków z kafejki lepiej jest sobie kupić średniego lapa lub PeCeta i ściągnąć coś z torrentów lub szukać gier na bazarze za kilka funtów, niż kupić konsolę i kupować jedną grę za pół wypłaty - w sumie u nich to ma nawet sens.

Konsol ze ściągniętym simlockiem (ta, ja to tak nazywam) też nie opłaca się kupować. PS3 bez blokady w dalszym ciągu kosztuje około 2600EGP - 550zł, z tym, że z reguły dysk jest powiększony do 500GB i wyładowany grami jakie kto tam sobie zamówił. Przy przejściu wszystkiego idzie się do takiego "serwisu" i za kilka funtów wymieniają bibliotekę gier w przerobionej konsoli.

Zapytałam się z ciekawości co z dziewczynami? Czemu one nie chodzą grać do kafejek? I komentarz jednego chłopaka rozbawił mnie do łez :D
- Dziewczyny też grają, moja siostra bardzo lubi pograć, ale tu nie przyjdzie bo tu nie ma gier którymi by zainteresowały się dziewczyny. Siostra z koleżankami dość często gra w domu w The Sims lub jakieś samochodówki.
Na to dodaje drugi:
- Moja siostra też lubi Simsy, sama ma teraz męża i 2 dzieci i nie rozumiem tego dlaczego ona w to gra, jakby swoich realnych zajęć domowych miała mało :D:D

I tym o to kończę swój wpis o Egipcie. Mimo, że nie plażowałam i nie obijałam się na all inclusive w Hurghadzie albo innym czymś, łaziłam po błocie koło Nilu i jadłam dziwne rzeczy na straganach to fajnie było i chętnie to powtórzę!

Pozdrawiam Wszystkich! :)

niedziela, 3 września 2017

Uszanowanko! :D

Serwus Wszystkim!

Startuje z nowym blogiem, ponieważ jestem uzależniona (już chyba tak) od pisania pierdół w internetach. Ukochane przeze mnie trzy tematy - podróże, książki i granie w gry postanowiłam połączyć w jedno.


Bo czym byłaby nudna podróż samolotem/pociągiem/autem - (niepotrzebne skreślić) - bez handhelda czy smartfona? (Co? Laptop? Nie, komputer nie jest do grania, od tego jest konsola!) Umilajmy sobie oczekiwania, nudne podróże z punktu X do punktu Y, czy w jakiejkolwiek innej sytuacji w której długo siedzimy (nieszczęśliwcy mogą też stać, bueheheh).

Pomijając przerywniki w których muszę dostać się z jednego miejsca do drugiego mogę powiedzieć, że moje podróże są dość nietypowe. Unikam typowo turystycznych miejsc. Lubię obserwować, normalne życie ludzi w innych krajach. Czasami bywało tak, że osiadałam w jakimś kraju w jakiejś miejscowości na dłużej. Rok temu wróciłam do Polski :) nie wiem na jak długo, ale to się okażę.


Mój aktualny zestaw podróżnika:
- iPhone SE
- Nintendo DS lite (mój ulubieny! różowy-pudrowy +150 do stylówy)
(kiedyś się jeszcze GameBoy Advance przewijał, ale NDS potrafi jeździć na wstecznym i przestałam używać GBA)

Stacjonarnie w domku:
- PlayStation 4
- PSX
- Xbox360
(i inne, leżą na szafie i czekają na swój czas) 


Zapraszam do magicznego świata dziwnych rzeczy. Miłego czytania i niech Moc będzie z Wami! :)


Szaleństwo powraca czyli recenzja Alice Madness Returns

W zeszłym roku napisałem bloga, a właściwie to jak się okazało recenzję American McGee's Alice, które pomimo wielu lat na karku okaz...