poniedziałek, 13 listopada 2017

American McGee's Alice czyli Alicja w Krainie Czarów dla dorosłych


Na wstępie zaznaczam, że nie jest to recenzja, a bardziej blog. Kto wie może uda mi się kogoś zachęcić nim do spróbowania tego tytułu, bo pomimo 17 lat na karku American McGee's Alice jest naprawdę dobre i warte zagrania. Zwłaszcza jeśli kochacie gry z ponurym klimatem. No chyba, że jednak wolicie by Alicja w Krainie Czarów kojarzyła Wam się tylko z przemiłą i sympatyczną historią niż z chorą psychiczną jazdą jaką zaserwowała graczom ta produkcja.

Historię Alicji w Krainie Czarów zna chyba każdy, albo przynajmniej o niej słyszał. Dziewczynka podczas spędzania czasu ze swoją siostrą zauważa Białego Królika w ubraniu niosącego kieszonkowy zegarek. Postanawia za nim pójść do króliczej nory i wtedy wpada do studni. Resztę chyba już znacie :P Jednak wizja amerykańskiego projektanta gier - Amierican Jamesa McGee jest bardziej mroczna. Już samo menu główne potrafi niejednego przyprawić o ciarki na plecach, a to dopiero wstęp do całej chorej zabawy.

Gra zaczyna się niewinnie ot widzimy pokój Alicji, kot przeciąga się po obudzeniu niby nic specjalnego prawda? Otóż owy kot potrąca po drodze stos książek oraz lampę naftową, która doprowadza do pożaru. W wyniku którego giną rodzice Alicji. Wydarzenia te odbijają się na psychice młodej dziewczyny wskutek czego trafia ona do szpitala psychiatrycznego. Pewnego dnia leżąc z ulubionym pluszowym królikiem dostaje nagle halucynacji i owy pluszak zwraca się do niej słowami „Uratuj nas Alicjo”. Po tych słowach główna bohaterka trafia do Krainy Czarów i zaczyna się właściwa gra. Ratunek niestety nie będzie taki prosty jak się może wydawać.


A oto i cały soundtrack. Dla lepszej immersji zalecam odpalić go przed przejściem dalej :)

Świat przedstawiony w grze jest naprawdę mroczny przypominający bardziej ludzki koszmar aniżeli spokojny sen. Trafimy tutaj do kilku lokacji znanych z książki, ale oczywiście są one ukazane w bardziej upiorny sposób co według mnie wyszło kapitalnie. Funhouse to jedno z najbardziej creepy miejsc w tej grze i potrafi przyprawić o ciarki na ciele. A jeśli doda się do tego postacie pająków, które potrafią zajść nas zza pleców, to wtedy strach potrafi podjechać na wyższy poziom. To samo mogę powiedzieć o doskonale zaprojektowanym labiryncie czy też o najbardziej depresyjnej miejscówce czyli Vale of Tears. Naprawdę wielkie kudosy za projekty miejsc odwiedzanych przez naszą bohaterkę, ponieważ robią one robotę.

Prócz Alicji w grze spotkamy kilku innych znanych bohaterów z książki jak choćby Białego Królika, którego na początku gonimy, kota z Cheshire pojawiającego się od czasu do czasu i dającego Alicji wskazówki, pana Gąsienicę, Susła (nie zdradzę gdzie go zobaczycie, ale powiem tylko, że nie spodziewałem się ujrzeć go w takim miejscu) oraz tych odgrywających rolę złych jak Księżna, Szalony Kapelusznik, Królową Kier czy też Smoka Jabberwocka, który to pierwotnie ukazał się dopiero w kontynuacji książki.  

Zanim przejdę dalej to muszę kilka słów powiedzieć o voice-actingu, bo ten jest fantastyczny. Żeby oddać choć trochę ducha oryginału to w rolę Alicji wcieliła się brytyjska aktorka Susie Brann i doskonale słychać ten typowo brytyjski akcent co doskonale pasuje do głównej bohaterki gry. Jednak największe brawa należą się amerykańskiemu aktorowi Robertowi L. Jacksonowi, który co prawda w grze wciela się w kilka postaci, ale i tak najlepiej brzmi jako kot z Cheshire. Serio, ten niski i taki trochę straszny głos kota w połączeniu z tym jak on wygląda (możecie zobaczyć go na pierwszym obrazku), sprawia, że jest to jedna z najlepszych postaci w tej grze. Co z tego, że pojawia się tylko wtedy gdy chce posłużyć nam radą, ale to jak dla mnie wystarczy, bo za każdym razem czujemy ten dreszczyk jak on przemawia. Kapitalna robota. Reszta postaci również dobrze wypada, ale ta dwójka wybija się z nich najbardziej.


Prawda, że można się przestraszyć?

Ale czym by była gra bez podkładu muzycznego. A ten jak możecie usłyszeć jest wprost FE-NO-ME-NALNY!! Za ścieżkę dźwiękową odpowiada były perkusista zespołu Nine Inch Nails – Chris Vrenna. Powiem Wam, że ten gość musiał wziąć coś naprawdę mocnego podczas robienia muzyki do tej gry, bo stworzył coś co może się otrzeć nawet o arcydzieło. Depresyjna, mroczna, a w niektórych momentach nawet zahaczająca o psychodelę muzyka w połączeniu z dziwnymi odgłosami i od czasu do czasu przygrywającą pozytywką czy też cymbałkami sprawia, że czujemy tą beznadziejność sytuacji Alicji oraz mrok całego Wonderland i to już od pierwszych momentów gry.

Tak piszę o tym świecie, ale pewnie zauważyliście, że nie wspomniałem o najważniejszym czyli o gameplayu. A powiem, że ten jest bardzo dobry jeśli gra się w pecetową wersję na myszce i klawie, a nie tak jak ja na padzie, ponieważ tytuł ten został pierwotnie zaprojektowany tylko na PC. Szersze grono może się zapoznać z tym tytułem kupując Alice Madness Returns Complete Collection, która poza kontynuacją ma także opisywany przeze mnie prequel. I to właśnie w tej kompilacji dodano do pierwowzoru możliwość sterowania padem. Powiem tylko, że jest ono w miarę dobre, ale nie ustrzegło się wad. Jedną z większych wad jest to, że na padzie nie uwzględniono przycisku od używania przedmiotów oraz szybkiego zapisu gry w każdym momencie. Żeby skorzystać z obu funkcji musimy sięgnąć do klawiatury. Nie wiem jak to jest zastosowane w wersjach na X360 i PS3 na które też wyszedł ten pack z pierwszą częścią, ale powiem, że w pecetowym się nie postarali.  

Rozgrywka to stara szkoła platformerów z elementami łamigłówek, które szczerze nie są jakieś bardzo trudne. Niestety poruszanie się postacią mocno się zestarzało i to bardzo widać. Zwłaszcza w takich elementach jak choćby skok, który działa z milisekundowym opóźnieniem. Nie raz klnąłem jak dobiegałem do krawędzi i chciałem oddać skok w odpowiednim momencie, ale z powodu właśnie tego delikatnego laga postać po prostu spadła w dół. Z początku to bardzo irytuje, ale jeśli się przyzwyczaimy do oporności w skakaniu, to wtedy da się to w miarę znieść :) Do dyspozycji Alicji oddano szereg różnych broni. Mamy nóż kuchenny, który jest standardową bronią, karty do rzucania – dobrze spisują się do walki na dystans, pudełko z wyskakującą zabawką, które wybucha po chwili, coś na wzór szurikenów czy też kostki potrafiące przyzwać jednego z demonicznych pomocników na krótką chwilę. To tylko kilka przykładów broni, a jest ich naprawdę sporo i warto je wszystkie testować. A żeby nie było tak łatwo, to większość z tych broni wymaga odpowiedniej ilości many, więc trzeba też jej dobrze pilnować zwłaszcza na wyższych poziomach trudności niż normal na których zaczyna się robić istne piekło. No i nie jest to typowy współczesny slasher, a bardziej taki toporny, więc musicie się nastawić na to, że walka nie będzie wcale taka prosta mimo posiadania tylu broni.
O grafice nie będę za wiele pisał, ponieważ dziś ona nie robi takiego wrażenia jak wtedy, a to za sprawą wykorzystanego silnika id Tech 3 na którym w tamtym czasie śmigał także Quake 3: Arena. Tak więc jeśli kogoś rażą kanciaste fragmenty plansz czy też nie za piękne modele twarz postaci i przywiązuje dużą uwagę na te detale, to nie ma co sięgać po ten tytuł, bo będzie rozczarowany oprawą graficzną. 


Mgła niczym z Silent Hill, ale to właśnie ona wraz z przygrywającym utworem dodają Vale of Tears klimatu depresji 

Słowem podsumowania. American McGee's Alice to świetna i niedoceniana, a raczej zapomniana platformówka, którą warto ograć. Sterowanie nie jest może najlepsze to samo można powiedzieć o grafice, ale tytuł ten nadrabia niesamowitym klimatem, świetną muzyką i bardzo ciekawymi lokacjami. Tak więc jeśli jesteście ciekawi alternatywnej wersji historii Alicji w Krainie Czarów, to ta gra wam ją zaoferuje, ale pamiętajcie o jednym. Nie odpowiadam za stan waszej psychiki po zagraniu w to, bo ryzyko podejmujecie na własny koszt. Razem z Alicją mówimy Wam "See ya :)"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szaleństwo powraca czyli recenzja Alice Madness Returns

W zeszłym roku napisałem bloga, a właściwie to jak się okazało recenzję American McGee's Alice, które pomimo wielu lat na karku okaz...